Jedna za znajomych zamieściła na FB kilka dni przed Bożym Narodzeniem takie mniej więcej zdanie:
Zastanawiam się, czemu ateiści obchodzą Boże Narodzenie.
Ktoś jej odpowiedział – lakonicznie, trudno stwierdzić, na ile poważnie:
Bo mają wolne, nie idą do pracy?
Ksiądz Boniecki wyjaśnia to troszkę głębiej w ostatnim felietonie z TP:
Wierzący i niewierzący, wszyscy jakoś świętujemy Boże Narodzenie, co jest piękne, jak wszystko, co ludzi łączy.
I zaraz ostrzega:
Lecz kiedy Boże Narodzenie pozostanie wyłącznie kwestią podarunków, posiłków i życzeń, może być trudno usłyszeć głos galilejskiej fletni.
Nie jestem pewna, co to galilejska fletnia. Sprawdzam. Jako jeden z pierwszych wyświetla się link do tekstu Stanisława Michałkiewicza „Michnikowszczyzna na stalinowskiej warcie” (lipiec 2015). Zaglądam.
(http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3421)
Nie powinno się o nim nawet wzmiankować zaraz obok księdza redaktora? Ale – ku mojemu zaskoczeniu i w sumie zgodnie z tezą, że w tych dniach nie tylko tam, gdzie się spodziewamy, słychać ludzkie głosy – Michałkiewicz wpisuje się nieźle swoim tekstem w temat świąt. Chciałam przecież napisać kilka słów o ich istocie, o pojednaniu.
Pokrótce – Stanisław Michałkiewicz wyprowadza ze strofy „Poematu dla zdrajcy” K.I.Gałczyńskiego
Oto nasza myśl szopenowska, oto nasza warta stalinowska (…)
tezę o rzekomym atawistycznym u Adama Michnika. Mętny wywód, bo jeśli atawizm, to dlaczego w postaci totalizmu dziedziczonego po tak bliskich przodkach jak rodzice? Totalizmu? Też sprawdzam – rozumiem, że to ostatni stopień do piekła totalitaryzmu, taka zabawa słowna praktykowana w pewnych kręgach medialnych. W każdym razie chodzi z grubsza o ową „wartę stalinowską”, o komunę, która trwa do dziś dzięki staraniom Michnika i jemu podobnych.
Oskarżenia na bok. Do pojednania Michałkiewicza z Michnikiem raczej na pewno nie dojdzie. Co mnie zajęło w tekście tego pierwszego to cytowany inny utwór K.I.G-a pod (błędnie zresztą) przytoczonym tytułem „Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich”. W nim pojawia się galilejska fletnia.
Lecz wiem, że jednak on się stanie,
ten wielki wichr: na noc szatańską
odpowie nocą mediolańską
święty Augustyn w Mediolanie!A kiedy minie Twoja burza,
czy przyjmiesz do Twych rajów tchórza?O, nocy słodka, nocy letnia…
Za oknem galilejska fletnia.
Noc mediolańska – scena nawrócenia świętego Augustyna w ogrodzie, kiedy to ujrzał dziecię i usłyszał jego wezwanie: „Weź to, czytaj!”.
Jest rok 1946. Gałczyńskiego zwolniono z obozu jenieckiego. Odbył podróże do kilku krajów, trafił do Paryża. Tutaj przeżywa kryzys wiary katolickiej, pragnie ją odrzucić, zerwać z przedwojennym światopoglądem.
Nie mogę. Zrozum. Jestem mały
urzędnik w wielkim biurze świata,
a Ty byś chciał, żebym ja latał
i wiarą swą przenosił skały.Nie mogę. Popatrz: to me dzieci,
śliczna kanapa i dywanik,
i lampa z abażurem świeci,
i gwiazdka malowana na nim.
gwiazdka normalna, świeci ziemsko –
a Ty byś zaraz – betlejemską!
Nie każdy jest Gałczyńskim (nawet Miłosz nim nie jest, o czym w post scriptum), aby umieć wypisać się tak wdzięcznie z katolickich rozterek.
Skoro Stanisław Michałkiewicz niechcący tu zawitał i rozgrzebał, mniej lub bardziej udacznie, temat atawizmów – czy należy do nich religia?
Czytam gdzieś w sieci, że ateizm to regres w jednokierunkowej ewolucji, czyli atawizm – byliśmy kiedyś, bardzo bardzo kiedyś, na samym początku, ateistami. To, że On istnieje, nie śmiało nam nawet przejść przez myśl. Dopiero pojawienie się religii uczyniło nas ludźmi, wyróżniło w królestwie zwierząt. Dziś ateizm w swojej szczątkowości nie jest (choć może wielu chciałoby, żeby był) równy temu pierwotnemu – możemy głosić brak wiary w Istoty Wyższe, ale nie możemy się wyprzeć wiedzy o nich, myśli na ich temat.
Gdzie indziej znów piszą, zupełnie na wspak wobec poprzedniej teorii, że klasycznym atawizmem jest wiara w szamaństwo – potrzeba usług szamańskich, poddania się siłom tajemnym, niezrozumiałym, ale mocnym wobec ogromu wszechświata. Odmianą zaś szamaństwa – każda wiara, również katolicka.
Nie ma się o co obrażać. Nie każdy jest księdzem Bonieckim, który z właściwą mu wprawą zaprasza do rozmowy o tym, co ważne.
Jak ważne są prezenty? U nas pod choinką pustawo. Czy te kilka paczek, które pod nią leżą, to prezenciki rozmyślne, pensierini z włoskiego, „myślątka”, jak pisze ksiądz? Synowi podarowałam kurs Krav Maga. Kiedy opowiadał mi o swoim nowym zainteresowaniu, skamieniałam z przerażenia. Skojarzenie z najokrutniejszymi chyba w skali globalnej tajnymi służbami – szok! W sobotę przedwigilijną syn i mąż byli na demonstracji propalestyńskiej, w związku z decyzją prezydenta Trumpa o przeniesieniu stolicy Izraela do Jerozolimy.
Tuż przed księdzem Bonieckim przeczytałam w Tygodniku Powszechnym tekst „Lulajże, Betlejem”, o polskiej misji katolickiej w Palestynie, dzieciach wychowywanych pod zbudowanym przez Izraelczyków murem. To tam, w wypowiedzi matki czworga dzieci, Ranii, pojawia się tytułowy Jezus w dżinsach:
Gdyby Jezus urodził się dziś w Betlejem, byłby jak nasze dzieciaki. Chciałby żyć jak inni chłopcy na świecie, założyłby dżinsy z dziurami. Patrzyłby na biedę rodziców, na ten mur, i rozumiałby.
A co zrobiłby Jezus trochę starszy, w dżinsach bez dziur, taki po studiach? Podobny do jednego z bohaterów artykułu, Anasa, który wyjechał z Palestyny w świat, aby się kształcić i móc powrócić w rodzinne strony, żeby je zmieniać, wpływać na rzeczywistość, walczyć bezkrwawo o pokój.
Może ten Jezus wziąłby do kieszeni klucz od któregoś z mieszkańców obozu dla uchodźców i poleciał z nim do Waszyngtonu. Domy, do których Palestyńczycy przechowują owe klucze od 67 lat, zapewne nie istnieją. Klucze symbolizują brak zgody na niesprawiedliwość. Gdyby Jezus w dżinsach usiadł z prezydentem Trumpem na jego pozłacanej (Gałczyński!) kanapie i położył na stole, obok filiżanki z kawą, taki klucz, czy miałby szansę zmienić bieg historii? A czy stamtąd poleciałby ów Jezus prosto do Rzymu, aby stanąć u boku papieża Franciszka na watykańskiej pasterce? Żeby wesprzeć swoją obecnością jego apel (to mało, ciągle mało, ale zawsze coś) o pokój na Bliskim Wschodzie? Czy raczej pośpieszyłby do Katedry Oliwskiej, aby spojrzeć w oczy gdańszczanom, do których arcybiskup Sławoj Leszek Głódź przemówił w Noc Wigilijną tymi słowami:
Polskich spraw nie rozstrzygnie ani ulica, ani zagranica. Ani ręka podniesiona w Brukseli i wymierzona przeciw rozporządzeniom w Polsce. Ani poklask dla decyzji, które negują suwerenność naszego ustawodawstwa.
Czy spodobałyby mu się te słowa? Jak zareagowałby na zacięte spojrzenia obecnych, tych, którzy nie chcą słyszeć o uchodźcach w Polsce. Tych, którym nie przeszkadza, a wręcz podoba się to, że Polska pęka na pół. Którzy nawet bliźniemu swemu polskiemu, u siebie, kłaniają się albo podają dłoń na znak pokoju z wyniosłą obojętnością.
Pójdę jeszcze dalej: wyobrażę sobie scenę, w której Jezus wręcza osłupiałemu arcybiskupowi Głódziowi parę nowiutkich dżinsów. Dla przypomnienia o porządku rzeczy na Ziemi, który dotyczy nas wszystkich. Jedna z tych rzeczy to zwyczajność zadufanych w sobie nadzwyczajnych.
Ksiądz Boniecki wspomina, jaką torturą są dla nas życzenia składane w czasie dzielenia się opłatkiem. Syn powtórzył w tym roku po pewnej znajomej:
Mamo, życzę ci, żebyś dalej była fighterką.
Tobie życzę tego samego, kochany synku. Miałeś szczęście urodzić się w bogatym kraju, do dziś żyjesz w dobrobycie. Dzięki Bogu nie pozbawiło cię to wrażliwości na los innych. Z dumą obserwuję, jak wyrastasz na mądrego człowieka. Tolerancyjnego. Coraz bardziej otwartego na potrzeby innych.
Po to nam, mojej rodzinie, potrzeba świąt. Aby w tych dniach sprawdzać zadane na cały rok lekcje. Jedna, składająca się z moich własnych słów i bardzo dla mnie istotna, brzmi:
Pamiętaj. Łatwo jest się różnić. Trudno pojednać.
P.S.
Wołam teraz Hanię Bilińską-Stecyszyn, ekspertkę od K.I.G.-a 🙂
Nawet przy problemie tak poważnym jak dylematy wiary wiedzie Gałczyńskiego na pokuszenie jego cudowny talent do groteski, którego prawdopodobnie zazdrościł mu sam Miłosz. O to właśnie, o potępienie jednego Tytana poezji przez innego, rozchodzi się w „Poemacie dla zdrajcy”. O ileż zgrabniej od Michałkiewicza zajmuje się tym tematem Hania, oceniając Gałczyńskiego względem Miłosza:
Mniej monumentu, więcej łezki i groteski, liryki, liryki, tkliwej dynamiki, angelologii, złotych szerszeni… Ja to uwielbiam.
(https://kobietadomowa.wordpress.com/2017/06/02/palermo-i-taormina/)
Chwilę po powrocie z Paryża otrzymał Gałczyński zadanie potępienia czynu Miłosza, który wybrał wolność, czyli zgniły Zachód. Tak rozmawiał z nim w 1951 roku w napisanym na wyraźną prośbę władz „Poemacie”:
(…) tu łzy moje i architektura,
cień od łez i promień z mrocznej szpary;
tutaj wszystkie moje gałęzie i konary,
pośród których odpoczywam jak chmura.A ty jesteś dezerter.
A ty jesteś zdrajca.
I dalej:
Nie tak, bratku, zrobił Kochanowski:
on też jeździł, ale tutaj trwał –
i wyciągnął swoje gałęzie
aż po flagę czerwoną dni naszych –
i pozłocił swe liściaste zgłoski
wielkim światłem Południa i Wschodu;
nie zamienił Polski na walizkę –
i dlatego świeci tak jak laur,
tak jak Morze Śródziemne, wstążka
modra w złotych włosach kontynentu.
Dla mnie, emigrantki, te tematy i klimaty są bardzo ważne, trafiają prosto w serce.
Haniu?
Na „Haniu?” powinnam odpowiedzieć „Zuziu”, ale wiem, jak nie lubisz zuziowania. Więc: Zuzo. A cóż ja Ci mogę mądrego odpowiedzieć? Tylko Gałę zacytować – z tychże samych „Rekolekcji”, dla emigrantów i nieemigrantów, dla ateistów i wierzących, dla wszystkich:
Niebo i ziemia przemijają,
chwieją się fundamenty światów,
ostatni slogan snuje pająk:
vanitas vanitatum.
Nasz każdy wiersz zaorzą pługiem,
będą kartofle, potem wódka,
bo nasze życie — za długie,
a sztuka — za krótka.
Co pozostanie? Noc,
mitologia niedorzeczna,
sowiooka noc, zielonooka noc.
Noc jest wieczna.
PolubieniePolubienie